środa, 28 października 2015

Niemoc, bezsilność, żal.

   Gdy człowiek rodzi się to pomimo, że jest to jakiś okres czasu jakby go nie było. Nasza pamięć pojawia się dużo później. Wcześniej jednak pojawiają się pragnienia, które wraz z naszym wzrastaniem zmieniają się. I tak najpierw pragniemy jeść, pić. Później zaczynamy kojarzyć pewne odczucia i smakuje nam cukierek. Pragniemy go dostawać. To takie niewinne pragnienia, które zaczynają zmieniać się jak nasze ciało.

   Wokół tych pragnień nie ma jeszcze innych odczuć. Po jakimś czasie obok pragnienia może pojawiać się zazdrość, może gniew. Wynika to z tego, że może mniej dostaliśmy czekolady od naszej siostry. Zostaje to w naszej pamięci, która zaczyna jak gąbka wodę tak ona magazynować pewne zdarzenia. Jest to jeden z bardziej zawodnych zmysłów. Czasami działa wybiórczo, czasami powstają luki nie do uzupełnienia. Można przyrównać ją do puchu, delikatna, zwiewna.

   Dojrzewamy i wchodzimy w świat ludzi dorosłych. Teraz jest więcej pragnień, zawiści, gniewu. Od jakiegoś czasu doznajemy innych uczuć. Są to niemoc, często bezsilność, a w końcu żal. I chyba nie ma człowieka na świecie, który by tych uczuć nie doświadczył.

   Dzieje się tak bo jesteśmy grzeszni i naszym udziałem są te najgorsze odczucia jak zazdrość, gniew, pożądanie. One potęgują te bardziej bolesne. Ale nawet teraz powinniśmy eliminować jak najwięcej tych złych, niewłaściwych, a dążyć do ugodowego załatwiania wszystkich spraw.

   Niestety, często jest inaczej. Jak wspomniałem, powodem tego jest nasza niedoskonałość. Ale czy ona powinna tłumaczyć wszystko? Dla udowodnienia swojej racji potrafimy manipulować faktami i naginać je do naszych potrzeb. Jest bardzo źle, gdy do czegoś takiego dochodzi pomiędzy dwojgiem, zadawałoby się najbliższych sobie osób. Kiedyś, na początku nie widzieli poza sobą świata. Teraz też nie widzą świata i innych ludzi poza swoimi wadami.

   Widząc codzienną nagonkę na siebie, ciągłe wytykanie błędów, które być może były już na samym początku znajomości ale wtedy nie przeszkadzały, nieustanne wymówki i ciągłe okazywanie niezadowolenia, człowiek zaczyna żałować. Wszystkiego! Nagle dociera do niego, że już od dłuższego czasu nie zrobił nic dobrze. Wszystko jest do bani! Czegokolwiek się nie dotknie to będzie źle! Zaczyna zastanawiać się kiedy to zmieniło się i co jest tego powodem?

   Na nic nie zdają się tłumaczenia, czy próba nawiązania jakiegoś dialogu. To jak wojna z wiatrakami. Ty mówisz swoje, ona swoje i racja zawsze musi być jej! Wtedy ogarnia człowieka bezsilność w możliwości zrobienia czegokolwiek dla polepszenia sytuacji. I przychodzi żal.

   Mnóstwo pytań, na które nie ma odpowiedzi. Boli gdy codziennie słyszy się przykre słowa. Słowa, które nie godzi się nawet wypowiadać głośno. Takie jest życie. Pragnienie, które jak promień słońca zajaśniało nad wspólnym życiem okazało się tak oślepiające, że po nim nastał mrok i  przesłonił dalsze dni. A może tak miało być? Przecież jesteśmy niedoskonali.

sobota, 24 października 2015

Nie czas.

   Kolejny piękny jesienny dzień. Wspomnienie porannych mgieł dawno minęło. Teraz błękit nieba wypełnia roześmiana buzia słońca. Jest ciepło i spokojnie. Nawet pokazały się motyle. W gałęziach wierzby uwijają się sikorki w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, a z pobliskich dębów dolatują głosy przekomarzających się sójek.

   Byłby piękny gdyby nie ona. Wielka gospodyni ustawiająca wszystkich od rana swoim wrzaskliwym głosem. Nagle na wszystkim się zna! Wszystko potrafiłaby zrobić lepiej. Dlatego teraz słychać lawinę krytyki i przygadywań. Nikt nie ma prawa wyrazić swojego zdania. Wszystko musi być zgodne z jej zapatrywaniami. Cokolwiek sobie wymyśli, ma być zrobione natychmiast! Nawet gdy jest to bzdura, to ona wie lepiej i już! Teraz okazuje się, że przez całe życie wszystko robiłem źle! Nigdy nie usłyszałem: to mi się podoba! Żadnej pochwały, choćby najmniejszej. Zresztą, nigdy nie oczekiwałem, ale nawet uśmiech znaczyłby tak wiele.

   Dziewczynki pozamykały się w sobie już dawno. Albo robią co każe, albo coś ukrywają. Nie ma sensu przeciwstawiać się, bo wtedy jest większy krzyk. Nie ważne, że słychać, że sąsiad słyszy każde słowo, a ludzie przechodzący ulicą zwalniają kroku. A co tam?! Ona tu rządzi!

   Przykre to tym bardziej, że teraz po tylu latach jej natura już bez krępacji ujawnia się na co dzień. Bez ukrywania swoich dążeń i podjętych zamiarów. A może nie widziałem bo zajęty byłem pracą? Teraz, gdy stało się, że jestem bez pracy i trudno ją znaleźć coraz boleśniej daje do zrozumienia gdzie moje miejsce. I nie ważne, że przez te wszystkie lata człowiek starał się zaspakajać potrzeby domowników. Teraz donośnym głosem oznajmia: chłop ma robić na rodzinę i ją utrzymywać! Ja karmić cię nie będę! Wtedy zrobisz wszystko co ci powiem, bo ja tu jestem gospodynią i ja tu rządzę!

   Przekomarzanie się sójek jest śpiewem w porównaniu z tym! Ale i one gdzieś nagle ucichły. Motyl odleciał, a wystraszony Pufi podkulił ogon i przycupnął przy moich nogach. A mogło być tak pięknie. Mogło... 


środa, 21 października 2015

Jak w ukropie

   Do obecnego mieszkania klucze otrzymaliśmy wcześniej. Mogłem zacząć przewożenie drobniejszych rzeczy (książek, ubrań, część mebli) pożyczoną przyczepką od znajomego. 12 sierpnia z samego rana przyjechała firma przewozowa i zaczęła ładować meble. Najpierw oczywiście co można było rozkręcić, to rozkręcali i w taki sposób pakowali i układali na samochodzie. Pracę zaczęli o siódmej rano ze względu na panujące upały. Uwijali się szybko i prawie bezgłośnie.

   Znali się na robocie. Wykorzystywali każdą wolną przestrzeń na samochodzie i upychali w niej co się dało. Byłem pełen podziwu, jak sprytnie im to szło. Równie zszokowany byłem ilością półek, półeczek, szafek, szaf wynoszonych z pokoi i układanych na samochodzie. Przez dwadzieścia jeden lat mieszkania tu uzbierało się tego sporo. Teraz było tylko pytanie, gdzie to wszystko pomieścić? Parę dni wcześniej sam wywiozłem kilkanaście sztuk różnych mebli, które zmieściłem na przyczepce. Teraz stały w piwnicy i czekały na tą dostawę aby w końcu wszystko poukładać jak należy.


   To była dziwna przeprowadzka. Nastał okres niesamowitych upałów. Temperatura w cieniu przekraczała 36 stopni. Praktycznie nie było czym oddychać. Od wielu tygodni nie padał deszcz. W takich warunkach musieliśmy się przeprowadzać. I nie wynikało to z tego, że na tamte miejsce ktoś miał się wprowadzić zaraz po nas. To było jakieś dziwne podejście całego kierownictwa nadleśnictwa. Jakby obawiali się, że nie wyprowadzimy się. Jakby rozmawiali z rozwydrzonymi dzieciakami, a nie dorosłymi ludźmi. Na dodatek zażyczyli sobie spisanie oświadczeń i zobowiązań co do terminu opuszczenia tamtego lokum.


    Przez parę lat trwania takiej dziwnej sytuacji, byłem już zmęczony tym wszystkim. Chciałem jak najszybciej zakończyć tą chorą sytuację gdzie na każdym kroku, za każdym razem ktoś z nadleśnictwa próbował pokazać dla mnie jaki to on jest ważny! I chociaż takie upierdlanie życia może im tam sprawiało satysfakcję, to mnie raczej śmieszyło i coraz bardziej upewniało, że geniuszów nie sieją. Trzeba jednak było to znieść. Zacisnąć zęby aby język czegoś nie palnął i udawać dobrą minę do złej gry.

   Ponaglani przez nadleśnictwo, zmęczeni upałem i pojawiającymi się trudnościami (musiałem oddać pożyczoną przyczepkę) zaczęliśmy nakręcać własne rozdrażnienie. Teraz nawet drobnostka, czy krzesło ma stać tu, czy tam urastała do rangi problemu nie do pokonania. Musieliśmy jednak zdążyć z przeprowadzką do końca sierpnia. Tak życzyło sobie nadleśnictwo i takie zobowiązanie podpisałem. Teraz lokal w Bargowie stoi pusty i czeka na nowego lokatora. Przedtem jednak zostanie wykonany kapitalny remont, prawdopodobnie dopiero w przyszłym roku (wg. przyjętych standardów będzie to kilkaset tysięcy złotych - obym się mylił!). Ale to inna bajka.

   W zasadzie wszystko zrobiliśmy sami. Kilka dni był u nas szwagier pomagając w przeprowadzce. Raz nawet przejechał leśną drogą swoim samochodem aby pomóc przy załadunku opału. Tydzień później dopadło go wezwanie wysłane przez straż leśną, aby stawił się w nadleśnictwie celem złożenia stosownych wyjaśnień. Zastanawiałem się, czy świadczyło to o perfekcyjnie działającej straży leśnej, czy odezwało się narcystyczne usposobienie pierwszego i zapragnęło poczucia jakiegoś triumfu, nie wiadomo nad czym?

   I chyba chodziło o to drugie. Trzeba było chodzić i prosić o "zmiłowanie", bo szwagier przyjechał pomóc w przeprowadzce, a nie na jeżdżenie po leśnych drogach. I wcale nie był to odosobniony przypadek. Udało mi się pożyczyć przyczepkę samochodową od innego znajomego. Korzystałem z niej prawie trzy tygodnie jeżdżąc leśną drogą. I nic! Gdy przyczepka wróciła do właściciela, kilka dni później i jego dopadło wezwanie do stawienia się w nadleśnictwie celem złożenia wyjaśnień. I znowu trzeba było się ukorzyć i prosić o zrozumienie i "pomiłowanie" aby go nie karano.

   Bogu dzięki, ten rozdział mam już za sobą. Na razie cisza. Budząc się rano zastanawiam się, czy czasami dziś nie odwiedzi mnie listonosz z pismem z nadleśnictwa? 

  





piątek, 16 października 2015

60 dni

   Spoglądając wstecz próbuję określić, które chwile naszego pobytu w Bargowie były najgorsze dla nas. Przeżyliśmy  przez te dwadzieścia jeden lat wiele sytuacji różnego "kalibru", ale chyba najgorsze miały miejsce krótko przed przeprowadzką. 

   Jeszcze gdy pracowałem w tym nadleśnictwie, jakoś bywało. Chociaż po śmierci szlachetnego nadleśniczego Piotra Sz. szybko następowały zmiany, sam przeżyłem dwóch takich, co do władzy się rwali. Każdy następny przewyższał poprzednika ale w niekompetencji i całkowitym brakiem tych cech i cnót, które zawsze powinny towarzyszyć prawdziwemu leśnikowi. Cóż się dziwić?! Jak mówią: świat na psy schodzi!

   Zarówno pierwszy, jak i drugi szybko pokazali swoje oblicza i określili hierarchię ważności we wszystkim. I tak przy pierwszym utworzyła się grupka osób adorujących go, co w zasadzie nie tyle wynikało z jego uzdolnień, czy osiągnięć ale obawy przed nim. Gościu miał wiele pomysłów i nie zawsze podobały się innym, a każdy sprzeciw był traktowany surowo i bezwzględnie pozbawieniem wszelkich łask. Drugi też miał adoratorów ale innej kategorii. Ci, którzy czuli się silni, nie musieli i nie obawiali się jego. Chadzali swoimi ścieżkami, niezależni. Adoratorami zostali ci słabi, niepewni swych umiejętności, typowi lizusi. Gotowi na każde skinienie swego Księciunia włazić mu w tyłek byle mieć spokój.

   Po nich nastał trzeci. Już tu nie pracowałem, niemniej przez moment zaświtała myśl, że może być lepiej. Była to tylko myśl i przez moment. Wydawało się, że wszystko co złe, czy też niewłaściwie interpretowane teraz zmieni się. Przyszedł młody, w zasadzie bardziej światły niż jego poprzednicy i dokona zmian. Zmian na lepsze, ponieważ dłużej głupoty nie można tolerować. Było to błędne rozumowanie.

   Z początku wszystko zapowiadało się dobrze. Ale to było krótko. Być może gdyby nie narcystyczne usposobienie wiele spraw miałoby inne, lepsze zakończenie. I nie tylko moich, ale też innych. Wokół niego też istnieje grono "zaufanych". Przypominają raczej stado kuropatw, które gdy zaatakuje drapieżnik rozproszy się w popłochu. Wtedy on pozostanie sam. Jeżeli sądzi, że jest lub będzie inaczej to jest bardzo naiwny. Już teraz wiele decyzji podejmuje po sugestiach innych nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

   Bez własnej, silnej osobowości, nakręcany cudzymi sugestiami brnie w bzdurne pomysły. Coraz częściej staje się jasne, że są niewłaściwe, wtedy mota się coraz bardziej i zacieśnia pętlę na swojej szyi. Coraz więcej niełask spada na niego, ale on nie jest w stanie przyznać się do popełnionych błędów i brnie w nie coraz bardziej. 

   Przykładem tego niech będzie ostatnie wydarzenie związane z naszym zamieszkiwaniem w Bargowie. Był problem z szambem i w końcu po wielu, bardzo wielu podejściach, naciskany przez większych od siebie, wydał decyzję o budowie nowego szamba. Wiedząc, że tylko w taki sposób może mi dopiec, postawił na dokonanie totalnej demolki na posesji. Zasłaniając się zarządzeniem dyrektora, wbrew logice i wszystkim prawom ekonomicznym nakazał umiejscowić nowe szambo na terenie posesji.

   Również firma mająca wykonać to zadanie nie była najlepszych lotów. Ojciec z synem za wyraźnym przyzwoleniem nadleśniczego czynili totalną demolkę. Byli całkowicie nie przygotowani do tego zlecenia, albo byli takich polotów. Rozkopali całe podwórze. Na dwa miesiące zatarasowali dostęp do garażu hałdami ziemi z wykopów pod rurę kanalizacyjną. Stworzyli zagrożenie dla wszystkich nas. Wykopy w leśnej glebie - żółty piach - pozostawione bez zabezpieczeń osypywały się. Był problem z korzystania z obejścia. Praktycznie nie istniało! Teraz były hałdy ziemi! Podkopane drzewa groziły wywróceniem w każdej chwili. Na zgłaszane w tej sprawie uwagi nie było odzewu.

   Dopiero po wywróceniu się świerka na budynek i konieczność wezwania strażaków do usunięcia zagrożenia coś drgnęło. Nazajutrz pojawiła się ekipa i usunięto następne drzewo, sosnę, która również groziła wywróceniem w każdej chwili.

   Przez 60 dni trwał, można powiedzieć, terror dezorganizujący codzienne życie. Dopiekł mi tym! Fakt! Niech poczuje satysfakcję dowiadując się o tym. Ale jaką satysfakcję ma w wyeliminowaniu z rynku pracy firmę, która uczestniczyła w tym terrorze w nieudaczny sposób budując szambo? Aby szambo  było we wskazanym przez niego miejscu za wszelką cenę, nakazał obniżyć poziom gruntu wokół szamba. Było to konieczne aby zbiornik nie uległ uszkodzeniu przysypany znaczną ilością ziemi (jakieś 2,5 m nad zbiornikiem). Ziemia została wywieziona poza teren posesji. Stało się to bez wcześniejszych uzgodnień i naniesieniu zmian w planach.

   Budowa szamba miała trwać trzy dni. Trwała prawie dwa miesiące. 60 dni chyba najgorszych z wszystkich poprzednich. I to za sprawą jednej osoby.

czwartek, 15 października 2015

Jak po grudzie

   Chociaż to już jesień, dzień był słoneczny i ciepły. Wszystko wskazywało na to, że taka pogoda utrzyma się jeszcze długo. 

   Już od ponad miesiąca jesteśmy na nowym mieszkaniu. Można tak powiedzieć "nowym". Graniczyło z cudem pomieścić wszystkie meble z tamtego, przestronnego mieszkania w tym o połowę mniejszym. I tak część z nich poupychana jest w budynku gospodarczym, czy piwnicy. Gdy pojawia się jakiś pomysł na półkę, wyciąga się pasującą część, albo przerabia.

   Chwilami ogarnia mnie złość na taki stan. Zastanawiam się wtedy kolejny już raz nad zaistniałą sytuacją i zadaję sobie pytania: Dlaczego tak stało się? W którym miejscu stało się jasne, że Temida jest naprawdę ślepa i nie zależy jej na sprawiedliwym rozstrzygnięciu ale na wydaniu werdyktu satysfakcjonującego stronę powodową? 

   Te i podobne pytania będą jeszcze długi czas zaprzątały moje myśli. No, bo jak można przejść do porządku wiedząc, że instytucja mająca strzec porządku i sprawiedliwości bezkrytycznie przyjmuje potwierdzenie nieprawdy i orzeka na korzyść strony posługującej się tą nieprawdą?

   Chyba jeszcze bardziej zastanawiające jest zachowanie byłego pracodawcy, który za wszelką cenę, posługując się nieprawdziwymi danymi jak też różnymi, wątpliwymi moralnie posunięciami dążył do pozbawienia mnie i mojej rodziny mieszkania, w którym mieszkaliśmy od dwudziestu jeden lat.   

   Przyglądając się temu z boku można wysnuć wniosek, że silniejszy zawsze ma rację, chociażby zawsze mówił nieprawdę. No, bo jak skomentować fakt, że na rozprawie przedstawiono sfałszowaną umowę najmu - datowaną na 1994 rok, a spisaną na drukach z roku 1995, powoływanie się w niej na przepisy, które weszły w życie rok później, wskazanie osób zameldowanych w lokalu, gdzie jedna z nich urodzi się dopiero 8 lat później, podanie wymiarów pomieszczeń z czasów po modernizacji leśniczówki, która miała miejsce 5 lat później i niektóre z tych pomieszczeń wcześniej nie istniały?

   Sąd uznał te fakty za mało istotne i jedynie dostarczenie przeze mnie oryginału umowy z tamtego czasu mogłoby spowodować, że spojrzałby na tą sprawę inaczej. Oczywiście nie stało się tak, ponieważ umowa gdzieś zaginęła podczas prowadzonego remontu. I na nic zdawały się tłumaczenia tak oczywistych nieprawidłowości.  

   Tu faktycznie Temida pokazała swoją ślepotę! Jednak zastanawiający jest fakt, że byłemu pracodawcy tak bardzo zależało na usunięcie mnie z tego mieszkania. Mieszkało tu tyle osób, a on chciał przenieść nas do innego mieszkania. Była to dziwna zagrywka, ponieważ nigdy nie było jego wolą oferowane mieszkanie udostępnić. Zawsze wychodził z założenia, że odmówię, co z resztą na początku tak było i on nie musiał niczego dawać. Odmowa wynikała z tego, że były to zawsze gorsze warunki. Wszędzie dawał do zrozumienia, że to ja jestem uparty kozioł i nie przyjmuję wyciągniętej ręki.

   Sytuacja zmieniła się diametralnie. Już w 2010 roku przyjąłem stawiane warunki i wyraziłem zgodę na przeprowadzkę do innego lokalu podpisując umowę najmu. Było to zaskoczenie tak wielkie jak szach mat  w grze w szachy. Po tym czasie, po dłuższym okresie milczenia znowu zaczęły pojawiać się propozycje, ale z warunkami pod każdym względem nie do przyjęcia. Jednocześnie nastąpiła nagonka w różnych instytucjach na moją rodzinę jak i też w zakładzie pracy. To było przemyślane posunięcie mające na celu podważenie mojej wiarygodności, a siebie postawienia w dobrym świetle.

   Tu nie było żadnych sentymentów. Nie ważne było, że przez tyle lat spokojnie mieszkaliśmy sobie. W zasadzie niezależni. Cieszący się spokojem i pracą własnych rąk. Dbający o dom i obejście. A może właśnie to, ten zadbany obraz domu wpadł komuś w oko i zapragnął by był jego? Nie wiem! Wiem tylko, że każdy dzień był jak walka o przetrwanie. Na wszystkie prośby w sprawie usunięcia usterek, czy remontu było stanowcze NIE! 

   A można było inaczej. Prościej i po ludzku. Przy obopólnym zadowoleniu i szacunku. Teraz można byłoby cieszyć się z ciepłych dni jesiennych, wygrzewając się w promieniach słońca. Gdy przeprowadzka zakończona i wszystko jest na swoim miejscu. A tu nawet z umową najmu był problem. Choć podpisana to zamknięta była w szufladzie nadleśniczego do momentu aż dostarczę dowód zameldowania syna, który akurat jest w Niemczech i trzeba było jego pełnomocnictwa aby go zameldować. Taka dziecinada!