czwartek, 17 grudnia 2015

Sen o lesie - Dawno

   Mówią, że wilka zawsze ciągnie do lasu. I chyba coś w tym jest. Albo rodzimy się już z pewnymi predyspozycjami, albo w pewnym momencie życia podejmujemy decyzje bardziej świadomie lub nie kształtujące nasze późniejsze życie.

   Jak daleko wstecz sięgam pamięcią, las zawsze mnie fascynował. Mój pierwszy z nim kontakt miałem w wieku około sześciu lat. Pamiętam, że było to w grudniu, krótko przed świętami. Pewnej niedzieli z rana ojciec oświadczył matce, że wybiera się do lasu na grzyby. Zaśmiała się głośno z tego pomysłu. Chociaż do tej pory było ciepło, to jednak już nie czas na grzyby. Tym bardziej, że tej nocy spadł pierwszy śnieg. Niewiele co prawda ale zrobiło się biało. Ojciec nie zamierzał rezygnować ze swego pomysłu. Zapytał mnie, czy nie chciałbym z nim pójść? Lubiłem z nim przebywać, więc ochoczo przystałem. Wybraliśmy się zatem do lasu. Przy okazji ojciec miał upatrzyć drzewko na choinkę.

   Posadził mnie na bagażniku roweru i pojechaliśmy. Od domu do lasu okalającego wieś było około kilometra. Trochę bałem się bo było ślisko i kilka razy nas zarzuciło. W lesie prawie nie było śniegu. Większość pozostało w koronach drzew. Niemniej tu na dole było mokro i zimno. Ojciec zostawił rower na skraju lasu i zaczął kluczyć pomiędzy drzewami w poszukiwaniu grzybów, a ja za nim. Matka miała rację. Grzybów nie było. Ojciec coraz bardziej poirytowany rozglądał się na wszystkie strony. Było mi zimno i zacząłem marudzić, że chcę do domu.

   Ojciec uspokajał mnie i obiecywał, że zaraz pojedziemy. Z niewielkiego wzniesienia wyszliśmy na polanę. Porośnięta wysokim mchem, a na jej obrzeżach zobaczyliśmy place żółtych grzybów. Cała masa! Był to pieprznik trąbkowy. Z uśmiechem na twarzy zbierał ojciec do koszyka. Również zacząłem mu pomagać, ale szybko zmarzły mi ręce i przestałem. W parę chwil koszyk był pełny grzybów. Teraz wracaliśmy do domu. Siedziałem na bagażniku roweru, który tym razem ojciec prowadził.  

   To było chyba moje pierwsze spotkanie z lasem. Był piękny obsypany pierwszym śniegiem. I chociaż widziałem niewielki jego skrawek, wydał mi się tajemniczy. Wielokrotnie wracałem do niego myślami. Później, gdy byłem starszy, latem prawie codziennie wędrowałem do niego z braćmi w poszukiwaniu grzybów. Przeważnie zbieraliśmy kurki, a następnie sprzedawaliśmy w punkcie skupu. Robiliśmy nawet zawody, kto więcej nazbiera. A grzybów było w brud! Spora ilość mieszkańców wioski zarabiała na zbiorze i sprzedaży grzybów. 

   Do lasu chodziliśmy nie tylko za grzybami. Wielką frajdą było podglądanie jego mieszkańców. Zazwyczaj były to ptaki. Czasami udało się spotkać sarnę albo lisa. Niekiedy przed nami wyskakiwał wystraszony zając i szybko znikał między drzewami.

   Z biegiem czasu moje wyprawy do lasu były coraz dłuższe i dalsze już nie z braćmi, ale z kolegą. Był starszy ode mnie, ale podobnie jak ja miał ciągoty do łażenia po lesie. Po szkole często znikaliśmy w lesie na wiele godzin wracając do domu po zmroku. Las był fascynujący do tego stopnia, że nie zwracaliśmy uwagi na głód. 

    Za każdym pagórkiem było coś nowego. Każde drzewo to było przeżycie. A jeszcze gdy udało się chwilę poobserwować coś niezwykłego, jak śpiącą malutką sarenkę nie czuło się zmęczenia. Była za to wielka satysfakcja. Było o czym później opowiadać.

   Poza swoimi mieszkańcami las krył jeszcze wiele innych tajemnic. Znajdowało się w nim wiele okopów i transzei z czasów II wojny światowej. Często grzebaliśmy w tych miejscach. Można było znaleźć wiele rzeczy z tamtego okresu. Pogniecione manierki, czy menażki, czasami hełm. Najwięcej było amunicji. Naboje niekiedy były przerdzewiałe, ale za to znajdował się w nich proch. Wyciągaliśmy czubki i z łusek wysypywali proch. Nosiliśmy tego pełne kieszenie aby po powrocie do domu rozsypywać go na kamieniu i podpalać. Spalał się różnie strzelając iskrami i kolorowym ogniem.

   Mieliśmy kilka swoich tajemnych miejsc, do których często zachodziliśmy. Jednym z nich była niewielka polana z rosnącymi na niej drzewami owocowymi. Były tam śliwy i jabłonie. Kiedyś stał tu dom i chyba było gospodarstwo. Teraz pozostały niewielkie ruiny. Pod drzewami znaleźliśmy wejście do ukrytej ziemianki. Tam chowaliśmy się podczas deszczu. Godzinami leżeliśmy na zielonej, soczystej trawie ogryzając jabłka z pobliskiego drzewa. Wpatrywaliśmy się w płynące po niebie obłoki i wymyślali przeróżne historie, w których byliśmy odkrywcami.